Autopromocjaspot_img

Data:

UDOSTĘPNIJ

RYNEK MOCY. NA CZYM ON POLEGA? (ROZMOWA)

Powiązane artykuły:

ROMAN MŁODKOWSKI, BIZNES24: Sam rynek mocy jest fascynującym zjawiskiem, które oczywiście kosztuje użytkowników i gospodarstwa domowe i małe i średnie przedsiębiorstwa. Dlaczego musimy za niego dopłacić jeszcze więcej? Bo właśnie rząd przyjął przy okazji przepisy, które pozwolą przeprowadzić dogrywkowe aukcje mocy na 2029 i 2030 rok. Będziemy o tym rozmawiać z profesorem Władysławem Mielczarskim z Politechniki Łódzkiej Instytutu Elektroenergetyki. Witam bardzo serdecznie Panie profesorze.

WŁADYSŁAW MIELCZARSKI, INSTYTUT ELEKTROENERGETYKI POLITECHNIKI ŁÓDZKIEJ: Dzień dobry panie redaktorze, dzień dobry Państwu.

RM: No więc przez te „nieszczęsne” odnawialne źródła energii, o których Pan profesor tak nie lubi, państwo musiało stworzyć…

WM: No nie.

RM: No, rozmawialiśmy wielokrotnie, odniosłem wrażenie, że jest Pan jednak zwolennikiem tradycyjnych metod generowania energii elektrycznej. No więc mamy ten drugi produkt na rynku prądu.

Oprócz prądu musimy też wytwarzać i handlować mocą. Czyli proszę mnie poprawić, jeśli sobie to wyobrażam w sposób, który zanadto upraszcza rynek. Musimy wytwarzać produkt, który jest stabilnością rynku, to znaczy produkuje prąd elektryczny, nikomu niepotrzebny po to, żeby kiedy przestanie wiać albo świecić był, że tak powiem, gotów do użycia w sieci.

No i to oczywiście kosztuje, no bo to jest działanie w trybie takim nieprodukcyjnym wszystkich tradycyjnych źródeł energii elektrycznej. No, tylko pytanie brzmi, jaki jest mechanizm, że te dodatkowe aukcje, które rozumiem, jest nadzieja, że nie zostaną wykupione przez firmy oferujące magazynowanie energii tylko przez wytwórców, mają kosztować gospodarstwa domowe 2,5 mld dodatkowo, a małe i średnie przedsiębiorstwa prawie 4 miliardy?

WM: Więc może, panie redaktorze, żebyśmy doprecyzowali, co to jest i czym jest rynek mocy. To nie jest produkt, to jest usługa pewnego rodzaju. No i jak za każdą usługę trzeba zapłacić, bo usługa kosztuje. Polega ona na tym, że źródła ciągle pracujące i nazywamy to źródłami dyspozycyjnymi, które pracują niezależnie od warunków atmosferycznych, muszą czekać i utrzymywać wszystkie moce wytwórcze, pełen zestaw środków, żeby uzupełnić energię brakującą, przez wiatraki, panele, które tę mogłyby wyprodukować, a nie produkują nie dlatego, że nie chcą, tylko dlatego, że warunki atmosferyczne nie pozwalają.

Rynki mocy to jest zupełnie coś nowego. System elektroenergetyczny istnieje 150 lat, a może nawet dłużej. Natomiast o rynkach mocy mówimy od 5, może 10 lat i to wszystko. Skąd się pojawiły rynki mocy? Pojawiły się wtedy, kiedy źródła odnawialne osiągnęły pewną masę krytyczną.

I zaczęła się sytuacja taka, że do roku 2015, roku 2020 to te źródła odnawialne to był taki mały ogonek, którym ten wielki energetyczny pies sobie tam czasem machał. Natomiast później ten ogon na tyle urósł, że dzisiaj to on macha psem.

I teraz my musimy utrzymywać źródła w pełni dyspozycyjne, które kosztują olbrzymie pieniądze; utrzymanie tych źródeł, żeby w każdej chwili mogły wejść i zastąpić źródła odnawialne. I, panie redaktorze, przykład, żeby to nie było tak oderwane od rzeczywistości.

W listopadzie zeszłego roku, czyli powiedzmy dwa miesiące temu, wiatru i słońca przez dwa tygodnie od 2 listopada do 14 listopada, wiatr i słońce generowały wspólnie mniej, niż 5% energii. 5% energii.

Reszta energii musiałaby być dostarczana z węgla i gazu. W związku z tym te elektrownie muszą otrzymywać pieniądze, żeby móc temu służyć. Do tego służą te aukcje, to jest sposób płacenia, chociaż ten sposób płacenia i ten rynek mocy, bo na świecie istnieje wiele rozwiązań, bo to jest raczej rozwiązanie organizacyjne świadczenia, usługi. Ja bym tak nazwał rynek mocy, jest w Polsce wyjątkowo niedobre. Myśmy skopiowali ten system z systemu brytyjskiego, kiedy już było wiadomo, że on jest zły i brniemy w niego w sposób nieprawdopodobny.

RM: A na czym polega, że on jest zły? Czy na tym, że on jest po prostu bardzo kosztowny?

WM: Tak. Przede wszystkim jest kosztowny. Mimo, że dalej nie dostarcza produktu, który my się spodziewaliśmy, bo ten rynek powinien służyć do zawierania umów z firmami, które będą dłużej na rynku wiele lat i będą w stanie przez kilka lat dostarczać tą energię.

Niestety, powiedzmy 80-70% tych środków poszło do firm z dnia na dzień do starych elektrowni, a ostatnio idą do magazynów energii, które są w stanie pracować dwie czy trzy godziny. I dziś wydajemy rzędu 6 miliardów rocznie, to prawdopodobnie do końca tego dziesięciolecia wzrośnie do dziesięciu.

Ale co jest też ważne? W zobowiązaniach kontraktowych, bo część kontraktów tam jest na 10-17 lat, już mamy ponad 50 miliardów złotych.

A skutek jest taki, że znów w grudniu, pod koniec grudnia Polskie Sieci Energetyczne, które są operatorem całego systemu, opublikowano plan rozwoju. I to nie jest tylko plan firmy, bo ten plan został zatwierdzony przez Urząd Regulacji Energetyki. Jest to poważny, można powiedzieć, ogólnopolski plan, w którym twierdzi, że właściwie do początku lat 30. trzeba wybudować 2 czy 3 elektrowni Bełchatów, bo nie ma mocy. Bo ten rynek nie spełnił swojego zadania.

Mało tego, może Państwo nie wiedzą, ale sprzed miesiąca czy 6 tygodni publikacji wyraźnie jest wskazywano, że w 2026 roku, za 2 lata istnieje prawdopodobieństwo, że zabraknie nam energii przez ponad 260 godzin rocznie. 260 godzin to jest około 10-12 dni. I niestety ten rynek nie tylko, że jest szalenie kosztowny, nie spowodował budowy nowych mocy wytwórczych. Mało tego, zamroził rynek i energetykę w jej starej strukturze, która powinna być zmieniona.

RM: Panie profesorze, ale istnieje pewne prawdopodobieństwo, że o to właśnie sektorowi energetycznemu chodziło, żeby po prostu nie trzeba było robić szybkich i dużych zmian, bo z jednej strony pojawiają się kolejne uchwalane przez ustawodawcę dodatki do faktur, które wystawiają nam firmy energetyczne, a z drugiej strony jest właśnie sektor energetyczny, którego właścicielem w zasadzie w Polsce jest państwo. Współwłaścicielem, ale takim dominującym. No i on po prostu robi wszystko, żeby się nie zmieniać, nie inwestować, przerzucać wszystko, co może na klientów. Generuje wielomiliardowe zyski netto, czyli powyżej tego, co inwestuje.

RYNEK MOCY. NA CZYM ON POLEGA? (ROZMOWA)

WM: To jest błędny obraz, który jest powiedzmy, sprzedawany głównie przez deweloperów farm wiatrowych i fotowoltaicznych na zasadzie: my tu nowocześni, a tamci starzy, konserwatywni i tak dalej. Ja znam ten przemysł od 50 lat i znam tych ludzi i oni wszystko by zrobili, żeby mieć nowe bloki.

Oni naprawdę chcieliby mieć jak najnowsze takie bloki, na które się z przyjemnością patrzy. Jak nowe bloki w Opolu, w Kozienicach czy w Jaworznie. Nikt nie chce mieć starego bloku. Mało tego, każdy chce dostarczać energię.

RM: Nie jestem do końca biznesowo pewien, czy to powinno być tak, że to my, konsumenci płacimy za to, żeby ten system był stabilny. Ale mówił Pan profesor, że wszystkie elektrownie, wszystkie koncerny energetyczne w Polsce chciałyby mieć nowoczesny sprzęt, dodaję: pewnie niskoemisyjny albo bezemisyjny, ale coś im to uniemożliwia.

I ciekaw jestem, co Panie profesorze, im to uniemożliwia? No bo jak popatrzymy na wyniki, to co prawda na przykład PGE miało stratę w 2023 roku 3 miliardy, no ale miało 4 miliardy zysku netto w 2022 i generalnie, no tam się trochę zmieniają wyniki, ale raczej kilka miliardów rocznie te firmy generują.

No, może po prostu zamiast wypłacać dywidendy, powinny inwestować to w nowe moce? Więc co im uniemożliwia rozwijanie się w takim stopniu, że po prostu ustawodawca nieustannie nam dodaje do faktur jakieś nowe pozycje? A to 3,50 za megawatogodzinę opłaty OZE, a to 11,40 jeśli dobrze pamiętam, opłaty mocowej, która właśnie się pojawia…?

WM: Panie redaktorze, ja bym się wrócił do tego pana pytania, bardzo słusznego zresztą. Czy my jako odbiorcy musimy płacić za stabilność systemu? Bardzo słuszne pytanie jest. I odpowiedź jest taka, że nie, bo do roku 2015 w ogóle nikt nawet nie wiedział, co to są rynki mocy. Nikt nie musiał płacić za stabilność.

RM: Ale nie było OZE.

WM: No widzi pan. Skoro my jako odbiorcy poprzez naszych polityków zdecydowaliśmy, że będzie transformacja, że będzie dekarbonizacja i że elektrownie węglowe mają być zastąpione przez źródła odnawialne, to jednocześnie efektem tej decyzji jest niestabilność systemu. A jeżeli chcemy, żeby energia płynęła 24 godziny na dobę, to musimy za to zapłacić.

To jest efekt naszej decyzji. To jest jakby pierwsza rzecz. Druga rzecz, że nam stale dodają tu to tam. To jest w tej chwili sytuacja taka, że energetyka jest tak zdezdirectowana, że właściwie nie wiadomo, kto podejmuje decyzje, ale widać jeden główny trend: koszty rosną. Ponieważ dokonujemy transformacji energetycznej, dekarbonizacji.

O ile cena dzisiaj, dzisiaj w 2025 roku z elektrowni węglowych, łącznie z podatkami kosztuje około 450 złotych za megawatogodzinę to z wiatru jest to lądowego 800, a z morskiego, którego budujemy jest ponad 1000, więc ktoś musi za to zapłacić.

I problemem, który ma rząd i też zarządy firm może tak by można powiedzieć i urzędy regulacji, jest jak poupychać te opłaty, żeby odbiorcy ich nie widzieli, bo przecież można by zrobić jedną wielką opłatę: płacimy za zieloną transformację energetyczną, albo opłata Zielonego Ładu. I koniec, wszystko byłoby jasne.

Ale ponieważ to chcemy ukryć, nie chcemy, żeby ludzie widzieli, ile to kosztuje, to podniesiemy: a to jest opłata za moc taką, a to jest opłata za moc taką… Opłaty mnożymy po prostu.

RM: A 800 złotych z wiatru lądowego to się w jakiś sposób bierze? Koszt megawatogodziny?

WM: Bierze się bardzo prosto. Cena budowy samej farmy takiej, że mamy kawałek gruntu i postawimy te wiatraki to jest około 450 złotych.

RM: Na megawatogodzinę?

WM: To jest akurat w tym przypadku, no można tak to przekładać.

RM: 450 złotych?.

WM: 450 złotych. Teraz, żeby to odebrać, trzeba rozbudować sieć. I sieć panie redaktorze buduje się w Polsce dzisiaj w 90 procentach wyłącznie na potrzeby odnawialnych źródeł energii. To odbiorcy mają, jak ktoś, nawet najstarsze osoby w Polsce pamiętają, nigdy nie było problemu z przerwami z siecią. Nie. Sieć istnieje dla odbiorców.

RM: W stanie wojennym były.

WM: W stanie wojennym właśnie była energia wbrew pozorom. To było przed stanie wojennym, gdzie elektrownie były budowane wolniej, niż przemysł.

RM: No dobrze, to zostawmy historię.

WM: Ale zostawmy to. I sytuacja to jest około 200-250 złotych rozwój sieci. I on będzie narastał, bo to miliardy. W 2024 roku wydaliśmy 13 miliardów na rozwój sieci, z czego na odnawialne źródła, na sieć odnawialnych źródeł poszło morze 11-12 miliardów. I co roku będzie więcej.

Mówiliśmy o tym rynku mocy. Przecież ten rynek mocy nie jest dla odbiorców i on jest niepotrzebny. On jest potrzebny dla odnawialnych źródeł energii. Mówiłem o 6 miliardach, teraz będzie 10.

50 jest w zobowiązaniach, więc te koszty jest 200 tu, 200 za rozwój sieci, 200 za zbilansowanie i już mamy 800. I one będą narastały. Im więcej OZE, tym wyższe będą koszty, więc to jest zupełnie normalne – chcemy OZE, musimy za to płacić. Jest problem, tylko że o tym się głośno nie mówi.

RM: Prof. Władysław Mielczarski, Politechnika Łódzka, Instytut Elektroenergetyki. Bardzo serdecznie dziękuję.

WM: Dziękuję panie redaktorze, dziękuję Państwu.

Inwestujesz? Notowania na żywo, opinie analityków i wszystko, co ważne dla Twojego portfela!

Telewizja dostępna w sieciach kablowych, na platformach satelitarnych, oraz w Internecie.

RYNEK MOCY. NA CZYM ON POLEGA? (ROZMOWA)

Informacje dla tych, dla których pieniądze się liczą- przez cały dzień w telewizji BIZNES24

Tylko 36 groszy dziennie za dostęp przez www i 72 grosze dziennie za dostęp do aplikacji i VOD (przy rocznym abonamencie)

Sprawdź na BIZNES24.TV