Wczorajsze prace rządu nad korektą tegorocznego budżetu zakończyło się dość szokującym efektem w postaci zwiększenia deficytu do przeszło 240 miliardów złotych. Sama liczba jednak nie jest tak niepokojąca jak fakt, że za wzrostem deficytu stoją znacznie niższe od wcześniejszych założeń wpływy do budżetu państwa.
CZYTAJ TEŻ: LEPSZE ZYSKI SANTANDERA
Rząd nie podał, jaki w ujęciu procent do PKB będzie kształtował się deficyt, ale jeśli prognoza PKB Polski w złotych to w przybliżeniu 3 biliony 410 miliardów złotych, deficyt budżetowy stanowiłby 6,7% tej kwoty. Dla porównania deficyt budżetowy w ubiegły orku wyniósł 5,1% a w prawie rekordowym 2020 roku mieliśmy deficyt 6,9%. Rekord deficytu budżetowego należy jednak do premiera Tuska i padł w czasie wielkiego światowego kryzysu finansowego w 2009 i po nim, W 2009 roku deficyt sięgnął 7,3% a w 2010 7,4% według danych portalu Trending Economics.
Jeszcze bardziej niepokojące jest to, że wzrost deficytu nie jest związany ze wzrostem wydatków. Te zostały na poziomie, który był planowany w dotychczas obowiązującej ustawie budżetowej. Zwiększenie deficytu przy utrzymaniu wydatków jest związane ze spadkiem przychodów do budżetu. Jeżeli deficyt wzrósł o 56 mld zł jak powiedział wczoraj minister Andrzej Domański, to oznacza, że o tyle właśnie, ponad 50 miliardów mniejsze od planowanych są wpływy z podatków i opłat. Rząd wskazuje między innymi na tańsze prawa do emisji CO2, ale większość problemu stanowi VAT (tu jest szacunkowo 23 mld mniej niż w dotychczasowej ustawie) i CIT – tu brakuje do wcześniejszych szacunków 11-tu miliardów.